Wspomnienia
o tych, których nie ma już z nami
Irmina Głodkiewicz (Mycha)

Zmarła 6 grudnia 2022 roku, w wieku 96 lat.
Irmina Głodkiewicz (zwana Mychą) była jedną z naszych pierwszych wolontariuszek (WHS wtedy nosiło nazwę Hospicjum Warszawskie). Irmina była osobą o niezwykłej pogodzie ducha i życzliwości dla wszystkich, aktywną do ostatnich dni.
Urodziła się w 1927 roku. Z wykształcenia była technikiem budowlanym. Do ruchu hospicyjnego przystąpiła po przejściu na emeryturę, będąc jeszcze w pełni sił. Mieszkała wtedy w Wołominie, gdzie udało jej się skupić wokół siebie około 10 osób, w tym dwie lekarki internistki i wraz z nimi prowadziła w latach 90. zespół hospicyjny na Pradze Południe. Po wyjeździe z Wołomina mieszkała jakiś czas u rodziny na Śląsku, a potem jako kombatantka wiele lat spędziła w DPS w Sandomierzu, gdzie przyjaźniła się z wieloma osobami. Organizowała dla nich spotkania towarzyskie i wieczory autorskie, na których czytała także swoje wiersze, wydała nawet własny tomik. Z jej inicjatywy grupa licealistek spotykała się długo z podopiecznymi DPS, m.in. wymieniając tradycyjne przepisy kulinarne, wspólnie czytając książki i śpiewając, ucząc się kontaktu ze starymi ludźmi. W roku 2017 udało jej się przyjechać do Warszawy na obchody naszego XXX-lecia. Przywiozła swoje wspomnienia z okresu pracy w hospicjum, które zamieszczam w zakładce Myśli o Hospicjum.
dr Izabela Sianko

Opuściła nas 6 grudnia 2021 roku w wieku 95 lat.
W latach 90 już jako emerytka była jednym z pierwszych lekarzy-wolontariuszy naszego Hospicjum w zespole bielańskim.
W czasie Powstania Warszawskiego pracowała jako sanitariuszka AK w punkcie Opatrunkowym nr 203 przy ulicy Kasprowicza. Ukończyła tajne gimnazjum ss. Zmartwychwstanek na Żoliborzu, potem podjęła studia medyczne, po których pracowała jako lekarz internista. Była aktywnym członkiem Sodalicji Mariańskiej.
Nie miała własnej rodziny – ostatnie lata życia spędziła w Domu Kombatanta. Tam zmarła 6 grudnia. Pochowana została 13 grudnia na Cmentarzu Wawrzyszewskim w kwaterze 5A-9/2/3/4.
Obszerniejszy życiorys dr Izy oraz jej obszerne wspomnienia przeczytać można na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego.
Katarzyna Dembińska

Zmarła 27 listopada 1997 r.
Twórczyni ruchu hospicyjnego w Warszawie i założycielki naszego najstarszego w Warszawie hospicjum. Już ponad 30 lat działamy z Jej inspiracji. Kiedyś w rocznicę śmierci spotykaliśmy się przy Jej grobie w Laskach. Tych, którzy Ją pamiętają i tych, którzy dopiero dowiedzą się o Niej, prosimy o chwilę zadumy.
Katarzyna Dembińska – twórczyni społecznego ruchu hospicyjnego w Warszawie
Katarzyna Dembińska była znaną i cenioną działaczką społeczną, która swoje życie oddała w służbę bliźnich i żywotnych spraw narodu. Odeszła, zostawiając po sobie niezatarte świadectwo zaangażowania w troski ludzi znękanych przeciwnościami losu i w utrapienia przygniecionego ciężarem doświadczeń historycznych społeczeństwa. Stając w szeregu spadkobierców etosu pozytywistycznej pracy u podstaw, była dla nas i zostanie dla przyszłych pokoleń wzorem postawy patriotycznej, w której umiłowanie Ojczyzny znajdowało wyraz w umiłowaniu człowieka, poprzez dzielenie z nim trudnych codziennych spraw.
Urodziła się 21 maja 1905 r. w Łaszczowie na Zamojszczyźnie w domu połączonych rodów Szeptyckich i Sobańskich. Jej ojciec, Aleksander (1866–1940), był powszechnie cenionym ziemianinem o zacięciu społecznikowskim, a matka, Izabela z Sobańskich (1870–1933), była również zaangażowana w działalność społeczną, zwłaszcza w Sodalicji Pań Wiejskich Ziemi Zamojsko-Tomaszowskiej. W domu Szeptyckich przywiązywano duże znaczenie do praktyk religijnych, pielęgnowania wiary i pokładania ufności w Bogu; zaraz potem do miłości wzajemnej, którą rozciągano także na wszystkich domowników i pracowników, co poza okazywaniem uczuć wiązano też z udzielaniem potrzebnej pomocy; do umiłowania Ojczyzny i rodzinnego domu. Podkreślano wartość honoru, pracy, odpowiedzialności, prostoty bycia, szczerości myśli i czynów, obiektywizmu poglądów. Zasadą było również, że przede wszystkim należy wymagać od siebie, co oczywiście łączyło się z akcentowaniem odpowiedzialności.
W latach 1920–1925 uczęszczała do Gimnazjum Żeńskiego im. Cecylii Plater-Zyberkówny w Warszawie i tamże złożyła egzamin dojrzałości. 15 czerwca 1932 r. wyszła za mąż za Antoniego Dembińskiego (1903–1993), inżyniera elektryka, ochotnika kampanii 1920 r. W latach 1932–1937 mieszkała w Gdyni. Była nauczycielką języka angielskiego i francuskiego oraz pracowała jako tłumaczka w tych językach. W Gdyni pracowała społecznie w Towarzystwie św. Wincentego à Paulo, które zajmowało się niesieniem pomocy ubogim. W 1937 r. przeniosła się do Warszawy. Niezależnie od udzielanych lekcji pracowała od 1938 r. do chwili wybuchu wojny w biurze Towarzystwa Pomocy Ociemniałym Ofiarom Wojny „Latarnia” w Warszawie. W Warszawie także pracowała społecznie w Towarzystwie św. Wincentego à Paulo.
Po zniszczeniu mieszkania w Warszawie w czasie oblężenia we wrześniu 1939 r. przeniosła się z rodziną do majątku Góry w powiecie Pińczów. Od chwili założenia od lipca lub sierpnia 1940 r. do października 1941 r. pracowała w Radzie Głównej Opiekuńczej (RGO) na stanowisku przewodniczącej gminnej delegatury Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Górach oraz prowadziła w swoim domu punkt dożywiania dzieci. W 1941 r. została wraz z rodziną wysiedlona z Gór, zamieszkała wtedy w majątku Witkowice k. Sędziszowa Małopolskiego.
Po zakończeniu wojny przeniosła się do Katowic. W 1948 r. jej mąż został aresztowany i przebywał w więzieniu do 1953 r. W tym czasie sama wychowywała i kształciła czworo dzieci, bardzo ciężko pracując. W 1960 r. wraz z rodziną sprowadziła się do Warszawy. Od 1962 r. podjęła pracę etatową w Klubie Inteligencji Katolickiej. Przez wiele lat kierowała biurem Klubu, potem prowadziła dział zagraniczny i tłumaczyła korespondencję. Pracowała tam aż do 1982 r., tj. do przejścia na emeryturę. Jednocześnie w latach 1965–1980 była terenowym opiekunem społecznym na Bielanach oraz w latach 1966–1969 kuratorem dla nieletnich i członkiem Komisji Pojednawczej przy Komitecie Osiedlowym. W 1980 r. z pełnym zaangażowaniem podjęła pracę w „Solidarności” Region Mazowsze.
W marcu 1980 r. przy kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu założyła Punkt Rozdawnictwa Leków z darów zagranicznych. Praca była bardzo ciężka, a potrzeby ogromne. Dzięki swoim kontaktom i powiązaniom rodzinnym zmobilizowała do tej pracy wiele ofiarnych osób. Lekarstwa były rozdawane zarówno indywidualnie, jak też do szpitali. Dary leków i sprzętu medycznego napływały z całego świata. Rozdawnictwo obejmowało niemal całą Polskę. W kwietniu 1987 r. Punkt został przeniesiony do parafii św. Zygmunta na Bielanach. Pani Kasia prowadziła tę działalność prawie do końca życia.
W 1987 r., mając 82 lata, podejmuje następną wielką inicjatywę – zakłada w Warszawie hospicjum domowe, którego celem ma być medyczna i duchowa opieka nad chorymi na chorobę nowotworową w ostatnim okresie choroby. W kwietniu 1987 r. organizuje pierwsze spotkanie. Inspiracją jest działalność Cicely Saunders (1918–2005), twórczyni Hospicjum św. Krzysztofa w Londynie. Sprzyja temu zamierzeniu ogólne uspołecznienie ludzi w latach „Solidarności”, ciągle jeszcze docierające transporty leków z zagranicy oraz świadomość niezaspokajania potrzeb ludzi umierających przez instytucje Służby Zdrowia. Zawiązuje się nieformalna grupa Hospicjum Warszawskie przy parafii św. Zygmunta w Warszawie. Celem jest opieka i towarzyszenie osobom w terminalnej fazie choroby nowotworowej przebywającym w domach i pomoc ich rodzinom oraz wpływanie na świadomość społeczną, że taka pomoc jest potrzebna i możliwa. 3 czerwca 1987 r. opieką zostaje objęta pierwsza chora i zaczęto przyjmować kolejne zgłoszenia. Warszawskie środowisko hospicyjne wspólnie pomaga zorganizować w październiku 1988 r. I Ogólnopolski Zjazd Hospicjów w Wesołej k. Warszawy. 30 września 1989 r. z inicjatywy Katarzyny Dembińskiej odbywa się w parafii św. Zygmunta kurs leczenia paliatywnego dla lekarzy z różnych miejscowości. Na liście obecności widnieją nazwiska wielu osób, które później stały się znane w różnych środowiskach hospicyjnych.
11 października 1989 r. kilka osób uczestniczących w spotkaniach Hospicjum Warszawskiego rejestruje Fundację Hospicjum Onkologiczne św. Krzysztofa, która za cel stawia sobie wybudowanie przy Instytucie Onkologii na Ursynowie hospicjum stacjonarnego. Od 1991 r. Fundacja prowadzi zespół opieki domowej i specjalistyczną aptekę. Od 2 września 1991 r. do 20 marca 1997 r. pani Kasia Dembińska pełni tam funkcję przewodniczącej Rady Fundacji i intensywnie interesuje się współpracą tych dwóch środowisk hospicyjnych oraz budową hospicjum stacjonarnego na warszawskim Ursynowie. 27 czerwca 1996 r. Hospicjum św. Krzysztofa przy ul. Pileckiego 105 zostaje otwarte, a 3 sierpnia 1996 r. następuje przyjęcie pierwszych chorych.
Na przełomie lat 1992 i 1993 pojawiają się możliwości dofinansowania działalności domowych zespołów opieki hospicyjnych przez gminy, co wymaga formalnej rejestracji. Wtedy Fundacja użycza swego konta bankowego także Hospicjum Warszawskiemu, które tą drogą otrzymuje dofinansowanie. Następnie, w 1994 r., Hospicjum Warszawskie zostaje zarejestrowane jako stowarzyszenie Warszawskie Hospicjum Społeczne (WHS) nadal z siedzibą przy parafii św. Zygmunta na Bielanach, działające na terenie kilku gmin lewobrzeżnej Warszawy. Pani Kasia Dembińska zostaje jego prezesem, a 11 stycznia 1995 r. Walne Zgromadzenie Członków Warszawskiego Hospicjum Społecznego za zainicjowanie idei hospicyjnej w Warszawie oraz pełną poświęcenia pracę dla wprowadzenia jej w życie nadaje jej tytuł Honorowego Prezesa Warszawskiego Hospicjum Społecznego.
20 marca 1997 r. na posiedzeniu Rady i Zarządu Fundacji Hospicjum Onkologiczne pani Katarzyna Dembińska ze względu na wiek i zdrowie rezygnuje z funkcji Przewodniczącej Rady. Powierzono jej wtedy dożywotnio funkcję Honorowego Przewodniczącego Rady Fundacji.
Dzieło zapoczątkowane przez Katarzynę Dembińską przyczyniło się do intensywnego rozwoju opieki hospicyjnej/paliatywnej na terenie Warszawy i okolic.
Za swą działalność została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi, Prymasowskim Medalem – Zasłużony w Posłudze dla Kościoła i Narodu oraz Maltańskim Orderem Zasługi „Pro Merito Melitensi”.
Obdarzona charyzmą, do ostatniej chwili była bezgranicznie oddana bliźnim w potrzebie. Zmarła 27 listopada 1997 r. w Warszawie, a 4 grudnia 1997 r. Prymas Józef Glemp poświęcił kaplicę św. Krzysztofa dla pacjentów, powstałą w wyniku jej starań w budynku Hospicjum na Ursynowie.
25 listopada 2007 r. w 20. rocznicę powstania społecznego ruchu hospicyjnego w Warszawie i w 10. rocznicę śmierci jego założycielki odsłonięto tablicę pamiątkową ku czci pani Katarzyny Dembińskiej w kościele św. Zygmunta na Bielanach. Prezes Zarządu Ogólnopolskiego Forum Ruchu Hospicyjnego, dr Jolanta Stokłosa, w liście nadesłanym do uczestników sesji poświęconej wspomnieniom o Katarzynie Dembińskiej, które zorganizowano z tej okazji powiedziała, że wszystko, co przybliża tę osobę „[…] pozwoli następnym pokoleniom pamiętać o zasługach Pani Katarzyny Dembińskiej […], a Jej postać będzie wzorem do naśladowania dla wszystkich ludzi dobrej woli”.
Mirosław Górecki, Uniwersytet Warszawski
A oto jak wspomina ją dr Krystyna Kulicka, pierwszy lekarz Hospicjum Warszawskiego:
„Naszą Kasię, bo tak chciała, by ją nazywać, poznałam w 1987 r. na zebraniu inauguracyjnym Hospicjum. Przyjechał wówczas do Warszawy na jej zaproszenie ks. Eugeniusz Dutkiewicz z Gdańska i zapoczątkował naszą działalność. Utkwiła mi w pamięci jako niesłychanie energiczna kobieta o arystokratycznych manierach, nadzwyczaj skromna, wszędzie budząca respekt. Nie było rzeczy, której nie potrafiłaby załatwić. Prowadziła wówczas aptekę z darów. Była to bardzo ważna działalność, bo wiele leków było u nas niedostępnych lub zbyt drogich, by chorzy mogli z nich korzystać.
Była świetnym organizatorem. Potrafiła rozwinąć naszą działalność hospicyjną mimo piętrzących się różnych trudności. Trzeba pamiętać, że wtedy wszyscy byli wolontariuszami, żyli w zgodzie i pracowali z wielkim oddaniem. Tę miłą, solidarną atmosferę udawało się zachowywać dzięki „Cioci Kasi”, która każdemu starała się pomóc, a nam nigdy nie przychodziło do głowy, by jej czegoś odmówić.
Przed samą śmiercią Kasi uwieńczone zostały sukcesem jej starania o kaplicę w Hospicjum św. Krzysztofa na Ursynowie. Już leżąc, adresowała zaproszenia na jej poświęcenie. To było jej ostatnie dzieł
Sławka Środulska

Opuściła nas w nocy z 7 na 8 listopada 2020 roku.
W nocy z 7 na 8 listopada 2020 r. po długotrwałej chorobie odeszła od nas w wieku 93 lat wieloletnia wolontariuszka WHS Sławomira Środulska. Urodziła się w 1927 r. w Kolnie w rodzinie z wielkimi tradycjami patriotycznymi i zawsze bardzo zaangażowanej w sprawy społeczne. W Warszawie była wychowanką szkoły Szachtmajerowej. Jako dziewczynka brała udział w Powstaniu Warszawskim jako sanitariuszka w samodzielnym harcerskim punkcie sanitarnym w Śródmieściu, podległym Wojskowej Służbie Kobiet Armii Krajowej. W konspiracji w AK był także jej ojciec, Włodzimierz Miszewski, a potem dowódca oddziałów PPS na Starym Mieście, gdzie zginął 23 sierpnia. Wspomnienia Sławki z tego okresu można wysłuchać w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego. Po wojnie ukończyła chemię na Uniwersytecie Warszawskim. Tam poznała przyszłego męża, Jana Środulskiego, też chemika, razem przepracowali wiele lat w Afryce. Przez wiele lat była koordynatorką Zespołu Żoliborskiego WHS, zbierając nas na niezapomnianych comiesięcznych spotkaniach w swoim gościnnym mieszkaniu przy pl. Wilsona. Brała także udział w bezpośredniej opiece nad wieloma chorymi, często rozwiązując różne trudne problemy ich i ich rodzin. Utrzymywała, że długo przydawały jej się w tym doświadczenia z Powstania. Jak pisze jej córka Ania, była człowiekiem wielkiego serca i wielkiej dobroci. Otwarta na świat i ludzi miała bardzo bliski kontakt ze swoimi wnuczkami. Zawsze była dla nas wszystkich opoką, bez której bardzo będzie nam ciężko teraz żyć. Była mądrym i dobrym człowiekiem, przyjacielem wielu z nas. Żegnamy Cię Sławeczko.
Zarząd, Wolontariusze i Pracownicy Warszawskiego Hospicjum Społecznego
Ewa Flatau

Opuściła nas 8 kwietnia 2020 roku.
8 kwietnia 2020 r. po długiej chorobie odeszła w wieku 80 lat nasza kochana, niezapomniana i dla wielu osób bardzo ważna osoba, głęboko oddana idei hospicyjnej – Ewa Flatau, z domu Gąsiewska. Była z nami od początku. Sama opiekowała się chorymi, później organizowała szkolenia dla nowych wolontariuszy, nadzorowała ich wprowadzanie do domów pacjentów, koordynowała pracę zespołów lekarz – pielęgniarka – wolontariusz, służyła radą i pomocą w szczególnie skomplikowanych sytuacjach. Była prezesem WHS w trudnych latach 2002–2006, ustąpiła w 2007 r. przed końcem drugiej kadencji ze względów zdrowotnych. Jak powiedział o niej Jacek Wojtkiewicz – „była człowiekiem chyba najbliższym świętości spośród tych, których osobiście znałem”. Dzięki niej wielu z nas poczuło sens pracy w hospicjum. Żegnamy Cię, Ewo. Odpoczywaj w pokoju.
Wspomnienia córki
Ewa Flatau (z d. Gąsiewska), zmarła w Warszawie 8 kwietnia 2020 r. w domu opieli Wigor na warszawskiej Białołęce samotnie, przez ostatnie tygodnie nie odwiedzana nawet przez rodzinę z powodu pandemii Covid-19.
Urodziła się 7 września 1940 roku w Warszawie. Razem z ukochanymi rodzicami i młodszym bratem wojnę i Powstanie Warszawskie przeżyła w swoim rodzinnym mieście. Wychowana została w rodzinie wierzącej, w duchu pomocy innym ludziom. Jej mama w czasie wojny pomagała chorym, przez co zaraziła się tyfusem. Z tego powodu Ewa i jej brat zostali umieszczeni w ochronce. Kierunek szkoły i późniejszą pracę jako technik medyczny związała z pomocą ludziom. Życie jej nie oszczędzało. Została sama z dwójką małych dzieci. Aby zapewnić im podstawowe potrzeby harowała ponad ludzkie siły. W ciągu dnia pracowała w laboratorium w przychodni, na noce jeździła na dyżury do szpitala. Zdarzało się, ze do domu wracała po dwóch dniach ciągłej pracy. Żeby móc ją widzieć, córki jeździły do niej na dyżury. Była troskliwą i kochającą mamusią i jednocześnie bardzo dobrą córką dla swoich rodziców. Z wielką miłością i zaangażowaniem zajmowała się nimi w zdrowiu i chorobie. Nie mogąc pogodzić się z samotną śmiercią mamy w szpitalu zgłosiła się do pracy w hospicjum. We wszystko, co robiła, wkładała całe serce. Tak kochała dzieci, wnuki i tak pomagała chorym. Jak żyć, pokazywała czynem. Często na Wigilii gościła znajome, osierocone przez bliskich osoby. Pod jej dachem znalazł schronienie jeden z wolontariuszy, który był w trudnej sytuacji. W ostatnich latach z powodu swoich chorób musiała ograniczyć działalność społeczną i cały swój czas skupiła na rodzinie. W wolnym czasie dziergała niezliczone ilości kamizelek dla potrzebujących. Będąc na emeryturze uczęszczała na wykłady uniwersytetu trzeciego wieku. Przeszło 40 lat była zaangażowana w świecki ruch franciszkański, gdzie miała wielu przyjaciół. Miała artystyczną duszę, malowała, pisała opowiadania, spisywała rodzinne wspomnienia, czytała niezliczone ilości książek. Była dowcipna, pełna humoru, ciekawa świata. Wszyscy lubili spędzać z Ewą czas, potrafiła doradzić, uważnie wysłuchać, dotrzeć do ludzi starszych i młodszych. Miała za 5 miesięcy zostać prababcią.
Córki Aleksandra i Ania, wnuki Irenka i Mikołaj
Hanna Szydło

Opuściła nas 12 sierpnia 2019 roku.
12 sierpnia 2019 r. odeszła od nas wieloletnia wolontariuszka WHS Hania Szydło. Urodziła się 27 marca 1943 r., w Warszawie na Żoliborzu, tu kończyła Liceum Ogólnokształcące im. Stefanii Sempołowskiej (dawne S. Piłsudskiej), a następnie wydział elektryczny Politechniki Warszawskiej. Miała dwie córki. Mimo przeniesienia się na Bródno była nadal związana z Żoliborzem, od 2012 r. niestrudzenie przyjeżdżała na nasze spotkania, a przede wszystkim, żeby opiekować się pacjentami WHS. Była osobą niezwykle ciepłą i wrażliwą, lojalną i wierną w przyjaźni. Kochała zwierzęta, opiekowała się starymi psami. Przy pomocy Hospicjum oo. Marianów zdążyła towarzyszyć w ciężkiej, terminalnej chorobie swojemu mężowi. Niedługo potem zmarła nieoczekiwanie na serce, zostawiając w nieutulonym żalu rodzinę I zaskoczonych przyjaciół z Hospicjum. Pogrzeb w Parafii Św. Michała Archanioła był jednym wielkim wspaniałym koncertem w wykonaniu jej najbliższych – Grzegorza Szydło oraz Agnieszki, Jadwigi i Włodzimierza Szczerby. Pochowana jest na Cmentarzu Południowym w Antoninowie, kwatera 20E-2-2.
Wojciech Nieroda

Opuścił nas 15 marca 2019 roku.
15 marca 2019 r. zmarł Wojciech Nieroda, wieloletni pielęgniarz – także w Warszawskim Hospicjum Społecznym. Był człowiekiem wielu talentów i wielu zainteresowań, profesjonalistą w swoim zawodzie. Zawsze można było na niego liczyć. Żegnamy Go ze smutkiem.
Wspomnienie o Wojciechu Nierodzie (1960–2019)
Z Wojtkiem współpracowałam od kilkunastu lat. Najpierw w AZDOP-ie, potem w WHS. Były to wspaniałe lata! Wiele się od Niego nauczyłam w opiece nad ciężko chorymi. Wojtek był na każde zawołanie, a przy tym nigdy się nie spieszył mimo ogromnej liczby obowiązków. Pracę wykonywał profesjonalnie i nadzwyczaj dokładnie. Byłam świadkiem, jak wielu ludzi uratował od śmierci, od niepotrzebnych cierpień, jak samą obecnością działał uspokajająco. Ratował nie tylko ciała, ale i dusze. Wielu chorych dzięki niemu przyjęło sakramenty, nawróciło się przed śmiercią. Znajdował i przywoził kapłanów. Wielu naszych kolegów korzystało z jego pomocy. Ratował także ludzi z uzależnień, znajdował im pracę i próbował wyprowadzić na prostą. Prosiłam Wojtka o pomoc do chorych w mojej rodzinie i nigdy mi nie odmówił. Kiedy przestałam już pracować, woził mnie na badania i do lekarzy. Myślę, że każdy z jego znajomych mógłby wymienić listę usług, z jakich korzystał dzięki uprzejmości i pomocy Wojtka. Śmierć Wojtka wstrząsnęła gronem jego przyjaciół i znajomych, a także chorych, którymi się opiekował.
Dr Krystyna Kulicka (pierwszy lekarz WHS)
Msza św. pożegnalna odbyła się 30 marca br. w kościele św. Michała na Mokotowie, gromadząc ogromną liczbę osób – rodzinę (miał sześcioro dzieci), przyjaciół, pacjentów. Współpracowników w różnych dziełach, w których brał udział. Pochowany został w grobie rodzinnym w Kazuniu Bielanach pod Warszawą.
Iza Matuszewska

Opuściła nas 6 września 2017 roku.
Iza urodziła się w 1950 roku w Warszawie. Mieszkała i chodziła do szkoły na Żoliborzu, do którego potem wielokrotnie wracała. Po liceum ukończyła pomaturalną szkołę ekonomiczną i jako ekonomistka pracowała w różnych instytucjach. W latach 90. zdobyła uprawnienia pedagogiczne i rozpoczęła pracę w szkole, do emerytury prowadziła świetlicę w szkole na Woli. Praca z dziećmi sprawiała jej dużo satysfakcji, lubiła jeździć z dziećmi na kolonie i wycieczki. Nie założyła rodziny, ale miała liczne grono przyjaciół i znajomych. Do Warszawskiego Hospicjum Społecznego wstąpiła jako wolontariuszka w 1995 roku. Pełniła w nim różne funkcje. Początkowo prowadziła należący do WHS magazyn i wypożyczalnię sprzętu rehabilitacyjnego przy ul. Płockiej na Woli, później przez wiele lat pracowała w Zarządzie i Komisji Rewizyjnej, przez 3 kadencje jako jej przewodnicząca. Była człowiekiem dyskretnym i wrażliwym, o pogodnym usposobieniu i skłonności do żartów. Była bardzo lubiana przez dzieci w szkole, a później przez nas wszystkich w WHS. Starała się nikogo nie absorbować swoją osobą, a sama zawsze była gotowa życzliwie z kimś porozmawiać, rozładować napiętą sytuację, wykonać pracę, która akurat była potrzebna. Brała chętnie udział we wszystkich spotkaniach, wyjazdach wolontariuszy, szkoleniach. Miała takie powiedzenie: „Jest dobrze, a jeśli jest źle, to też jest dobrze”, którym przywoływała do rzeczywistości osoby nazbyt narzekające na życie. Chorowała długo, prawie 8 lat, co nie zniechęciło jej do pracy w Hospicjum. Ze swojej funkcji zrezygnowała dopiero w ostatnim roku czując, że już jej nie podoła. W długiej chorobie starała się radzić sobie sama i nie angażować innych. Do końca była niezależna i dzielnie znosiła cierpienia, umocniona swoją głęboka wiarą. Staraliśmy się w miarę możliwości towarzyszyć Jej do końca. Ostatnie 2 tygodnie życia spędziła w Hospicjum Stacjonarnym Caritasu przy Krakowskim Przedmieściu. Zmarła 26 września 2017 r., pochowana została 3 października na Cmentarzu Bródnowskim, kwatera 10R/2/34. Będzie nam Jej bardzo brakowało.
Władysława Piechocka

Opuściła nas 17 grudnia 2016 roku.
W sobotę, 17 grudnia 2016 r., w wieku 93 lat zmarła nasza Włada – Władysława Piechocka, wolontariuszka WHS w Śródmieściu w latach 90. ubiegłego wieku.
Urodziła się 9 stycznia 1924 r. w Rohatyniu, między Lwowem i Stanisławowem. Podczas II wojny światowej była zesłana wraz z rodziną na Syberię, gdzie pracowała przy wyrębie tajgi. Tam też pierwszy raz zetknęła się ze śmiercią – na jej rękach zmarł jej ukochany braciszek. W nieludzkich warunkach przeżyła najpiękniejsze lata swojej młodości. Do Polski wróciła z polskimi żołnierzami w 1945 r.
W okresie powojennym pracowała w redakcji „Ekspresu Wieczornego”. Około 1970 roku dołączyła do grona współpracowników palotyńskich, w 1984 r. włączyła się do Wspólnoty Ewangelizacyjnej ZAK i do śmierci była jej animatorką, a jej mieszkanie przy ul. Litewskiej stało się miejscem spotkań tej wspólnoty.
Kontakt Włady Piechockiej z Hospicjum Warszawskim (taką nazwę nosiło wtedy nasze stowarzyszenie) nastąpił po tym, jak usłyszała o nas w audycji telewizyjnej Aleksandra Małachowskiego, nadanej 9 lutego 1989 r. Opowiedziała nam wtedy o swoim pierwszym kontakcie z ciężko chorą kobietą, której adres przekazał jej proboszcz parafii przy pl. Zbawiciela. Nie znała wtedy osobiście ani swojego proboszcza, ani osoby, do której ją kierował i była zupełnie zaskoczona tą prośbą, jednak zdecydowała się pójść. Zastała bardzo trudną sytuację i wielką niechęć, nawet agresję ze strony samotnej leżącej chorej w skrajnym zaniedbaniu, nie oczekującej już od ludzi niczego dobrego. Jednak Włada poczuła wtedy, że nie może zostawić jej w takim zupełnym opuszczeniu. Po wielu trudnych wizytach, na początku wbrew woli chorej i po ciężkiej pracy nad doprowadzeniem mieszkania do normalnego stanu została zaakceptowana, a później stała się kimś bardzo bliskim. Chora poczuła się znowu człowiekiem, akceptowanym, a nawet pokochanym. Włada umiała przywrócić chorej nadzieję i pozwoliła jej odejść spokojnie w poczuciu bezpieczeństwa.
Potem razem ze śp. Krysią Jasieńską i innymi osobami ze Śródmieścia stanowiły wspaniały zespół, skutecznie realizujący naszą pierwotną ideę hospicjum jako Asistencia paliativa et pastoralis (opieka paliatywna i duszpasterska). Jednak jej prawdziwym powołaniem była modlitwa i w miarę ubywania sił jej się głównie poświęciła. Jak piszą przyjaciele ze wspólnoty ZAK, pomimo sędziwego wieku swoją gorliwością mobilizowała wszystkich członków wspólnoty i była dla nich duchową matką.
Msza św. pogrzebowa przy pełnym kościele została odprawiona 28 grudnia w kościele Najświętszego Zbawiciela w Warszawie, a 29 grudnia w Łodzi złożono ciało w grobie rodzinnym.
Władę zapamiętam jako osobę dzielną, rzeczową, pogodną, wręcz wesołą, lubiącą i akceptującą ludzi, a przy tym silną i wyjątkowo zintegrowaną wewnętrznie, gotową zawsze być podporą dla innych i zarażać ich swoim wewnętrznym spokojem i ufnością.
Wiesława (Wiesia) Ramus
Opuściła nas 4 czerwca 2016 roku.
4 czerwca 2016 r. zmarła Wiesława (Wiesia) Ramus (ur. w 1936 r.), wolontariuszka grupy bielańskiej WHS w latach 90., a po 2002 r. – wolontariuszka Archidiecezjalnego Zespołu Opieki Paliatywnej na Bielanach. Pozostaje w naszej pamięci jako bardzo lubiana, ciepła, ofiarna osoba, o niezwykłej cierpliwości w stosunku do chorych.
Barbara Wróblowa

Opuściła nas 13 grudnia 2016 roku.
Barbara Wróbel z domu Śliwińska, urodziła się 2 czerwca 1932 roku w Warszawie. Losy wojenne rzuciły ją wraz z rodzicami i bratem do Rzeszowa. Tam skończyła szkołę i pracowała w domu kultury. W Rzeszowie poznała swojego męża Tadeusza, młodego inżyniera, którego losy również zawiodły do Rzeszowa. W 1954 roku wyszła za mąż, miała dwie córki Dorotę i Renatę, dwoje wnucząt i dwóch prawnuków.
Z Rzeszowa wraz z mężem trafiła do Wrocławia, stamtąd do Kalisza, aż w końcu wróciła do Warszawy. Od lat 60. mieszkała wraz z rodziną na Bielanach, tu realizowała się jako matka, babcia i prababcia, poświęciła się pracy społecznej, przez wiele lat czynnie uczestniczyła w życiu Hospicjum. Dla tych, którzy ją znali, na zawsze będzie Basiunią.
(krótka notka rodziny Basi)
Mieszkając w Parafii św. Zygmunta na Bielanach, gdzie powstawało Hospicjum Warszawskie, przyłaczyła się do niego już we wrześniu 1996 r. Była aktywnym wolontariuszem zespołu bielańskiego przez długie lata, dopóki tylko pozwalało jej na to zdrowie. Zawsze można było na nią liczyć. Potrafiła opiekować się chorymi długo i z oddaniem, bohatersko radząc sobie w wielu trudnych, nieraz dramatycznych sytuacjach. Nie miała zwyczaju zostawiać ludzi samych sobie nawet wtedy, gdy wydawało się, że nie pozwalają sobie pomóc.
Była osobą głęboko wierzącą i prawdziwie, po chrześcijańsku kochającą i tym przyciągającą do siebie ludzi. Miała wielu przyjaciół wśród wolontariuszy Hospicjum, zawsze o nich pamiętała i lubiła robić im różne przyjemności. Przy Basi wszyscy czuliśmy się jakoś bezpieczniej, a jej wspaniała pogoda ducha i spokój wewnętrzny potrafiły łagodzić napięcia i zbliżać ludzi.
Długo chorowała, choć robiła to jakoś mimochodem, bez angażowania kogokolwiek w swoje kłopoty. Od ostatnich imienin już nie wstawała z łóżka. Coroczne grudniowe odwiedziny nie doszły już do skutku, już nie zdążyliśmy się z nią pożegnać… Zmarła w domu wśród bliskich 13 grudnia 2016 r. Podczas mszy św. w jej parafialnym kościele św. Zygmunta i pogrzebu na Cmentarzu Północnym było jak zwykle wokół Basi serdecznie i pogodnie.
Basiu, chorzy potrzebują takich ludzi jak Ty!
Ewa Sadło

Opuściła nas 10 listopada 2015 roku.
10 listopada 2015 r. zmarła nasza kochana Ewa Sadło, przez kilka lat masażystka w WHS.
Ewa urodziła się 16 października 1966 r. jako najmłodsze z czworga dzieci w rodzinie państwa Sadłów, pracowników cegielni w okolicach Chełma Lubelskiego. Była ulubienicą wszystkich. W dzieciństwie z powodu nowotworu usunięto jej obie gałki oczne. Żeby mądrze przygotować ją do samodzielnego życia, oddano ją do szkoły podstawowej w Zakładzie dla Ociemniałych w Laskach k. Warszawy, gdzie pozostała aż do matury. Siostry zapamiętały ją jako bardzo zdolną, energiczną i przedsiębiorczą dziewczynkę, która już w szkole potrafiła mieć własne zdanie. Szkołę zakończyła z dyplomem technika-masażysty, później studiowała psychologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Po studiach zamieszkała w Warszawie. Była zdumiewająco samodzielna, swobodnie poruszała się po mieście, korzystała z Internetu, prowadziła życie towarzyskie. Kupiła mieszkanie, które sama urządziła, umiała gotować i piec ciasta, nosiła odprasowane bluzeczki i sweterki samodzielnie robione na drutach, była elegancką, zadbaną, atrakcyjną kobietą (to zdanie wspominającego ją jej księdza-spowiednika (sic!))… Sprowadzała interesujące ją książki, czytała, uczestniczyła w doszkalających kursach zawodowych. Obywała się prawie bez pomocy innych, za to sama chętnie bezinteresownie pomagała potrzebującym. Kiedy ją poznaliśmy, zatrudniona była w Hospicjum Caritasu przy ul. Bednarskiej w Warszawie jako masażystka-rehabilitantka.
Podobną funkcję pełniła w WHS, choć dzięki swej energii, pogodnemu usposobieniu i niezwykłej wprost dzielności oraz przygotowaniu akademickiemu była świetnym mimowolnym psychologiem-praktykiem. Samą swoją postawą mobilizowała chorych i ich rodziny do aktywności, uczyła patrzeć na chorobę jako na zadanie, pomagała odzyskać nadzieję w realnych granicach.
Niestety, jej choroba z dzieciństwa dała znowu o sobie znać i Ewa musiała przeżyć z nią kilka trudnych lat i kilka operacji, między którymi heroicznie usiłowała pracować i żyć zwyczajnym życiem. Po jednej z nich, bardzo poważnej i obciążającej, zadzwoniła do mnie z prośbą o psychiatrę: „Ja ciągle płaczę, to jest nienormalne (!). Trzeba coś z tym zrobić”. Ostatecznie sprzedała warszawskie mieszkanie i wróciła w strony rodzinne. Zaopatrzyliśmy ją w koncentrator tlenu, co okazało się, niestety, złą wróżbą. Jeszcze na miesiąc przed śmiercią przeprosiła mnie przez telefon, że chwilowo nie może rozmawiać, bo pomylą jej się oczka w swetrze, który właśnie robi na drutach. Jednak było coraz gorzej. Ostatnie 2 tygodnie życia, na własną prośbę, spędziła w hospicjum stacjonarnym w Lublinie.
Odeszła 10 listopada rano, otoczona kochającą rodziną. Pochowano ją w rodzinnych Kaniach pod Chełmem w słoneczny dzień 11 listopada 2015 r. Taka była – dzielna, rzeczowa, patrząca zawsze do przodu, mierząca siły na zamiary, trochę zawiedziona, że życie mija i że nie zdążyła założyć rodziny. Swoją chorobę niosła z podniesioną głową, nie celebrowała jej, wszystkie siły wkładała w to, by pracować i być pożyteczną. Żegnaj, Ewuniu, do zobaczenia.
Róża Nowotna-Walcowa

Opuściła nas 12 lipca 2015 roku.
12 lipca 2015 r. odeszła nasza wieloletnia lekarka i wolontariuszka, a później sympatyk WHS – dr Róża Nowotna-Walcowa.
Od wielu lat mówiła o sobie „babcia staruszka”, ale do typowej babci staruszki była podobna jak maluch do ferrari. Wymykała się stereotypom i łamała wszelkie konwenanse. Była z tego pokolenia, które przez lata wydawało się nam niezniszczalne. Była przede wszystkim lekarzem. Takim prawdziwym, z pasją, oddaniem. Nie dorobiła się majątku, ale zyskała coś cenniejszego – wdzięczność pacjentów i szacunek lekarzy. Czynnie w zawodzie pracowała do 90. roku życia, przez ostatnie lata głównie w przychodni dla kombatantów. Przez ćwierć wieku była zastępcą ordynatora w Szpitalu Przemienienia Pańskiego, wychowała setki lekarzy, dostała niezliczone lekarskie odznaczenia, w tym najcenniejsze – Gloria Medicinae.
Pochodziła z lekarskiej rodziny, jej dziadek, ojciec i brat także byli lekarzami. Dziadek był twórcą uzdrowiska w Krynicy. Ojciec, dyrektor szpitala w Zakopanem, wiedział, że córka także chce leczyć ludzi, ale naciskał, żeby poszła na prawo. Studiów prawniczych jednak nie rozpoczęła, bo wybuchła wojna (kiedyś powiedziała, że tylko dzięki wojnie udało jej się zostać lekarzem). W czasie okupacji rozpoczęła studia medyczne, a teorię z zajęć bardzo szybko musiała wprowadzać w życie, kiedy wraz z narzeczonym Janem Walcem, także studentem medycyny oraz z bratem Gustawem Nowotnym zostali zaprzysiężeni jako żołnierze Armii Krajowej i weszli w skład szpitala powstańczego zgrupowania „Zaremba Piorun”. Już w czasie Powstania Róża i Jan wzięli ślub – był to pierwszy powstańczy ślub w Śródmieściu. Róża zamiast sukni miała żółtą jedwabną bluzkę zrobioną ze spadochronu. O tym oraz o wielu innych powstańczych ślubach opowiadał film dokumentalny Macieja Piwowarczuka „Żółta bluzka ze spadochronu – Epidemia Miłości” (https://www.youtube.com/watch?v=nNp375ltswo).
W Powstaniu była do samego końca. Podobnie jak do końca życia co roku z dumą brała udział w obchodach dnia wybuchu Powstania Warszawskiego. Po wojnie wraz z mężem zamieszkała w Podkowie Leśnej pod Warszawą. Od razu po uzyskaniu dyplomu rozpoczęła pracę w szpitalu Dzieciątka Jezus. W 1961 r. uzyskała doktorat, a 6 lat później została zastępcą ordynatora oddziału chorób wewnętrznych w Szpitalu Przemienienia Pańskiego. Tę funkcję pełniła przez 24 lata, działała także aktywnie w „Solidarności” – z jej ramienia brała udział w obradach Okrągłego Stołu i Prymasowskim Komitecie Pomocy. Pracowała także w reaktywowanych Izbach Lekarskich, zasiadała w Sądzie Lekarskim i współtworzyła Kodeks Etyki Lekarskiej.
Jako niespokojna dusza uwielbiała podróże. Najpierw z mężem, potem z przyjaciółmi i wnukami zjeździła pół świata. Już po 90. urodzinach „nadrobiła zaległość” i odwiedziła Szwajcarię. Najbardziej kochała jednak dwa miejsca: Warszawę, w której spędziła prawie całe życie oraz Zakopane, w którym się urodziła.
Całe życie była niezwykle aktywna, była kobietą czynów, a nie słów, choć o tym, co przeżyła i o ludziach, których spotkała, opowiadać potrafiła niezwykle ciekawie.
Pochłaniała niesamowitą liczbę książek, jej mieszkanie przypomina bibliotekę. Od deski do deski czytała codzienną prasę, tygodniki oraz miesięczniki lekarskie. Nie wyobrażała sobie dnia bez wieczornych wiadomości. Od 1989 r. nie opuściła żadnych wyborów, strofując wnuki: nie może wam być wszystko jedno, to jest wasz kraj!
Nigdy nie zapominała o urodzinach i imieninach dzieci, wnuków i prawnuczek. A nie byłoby trudno zapomnieć, bo poza dwójką dzieci (Anna i Jan – zm. 1993 r., literat, działacz opozycyjny) doczekała się ośmiorga wnucząt (Ika, Jędrek, Ewa, Zbigniew, Barbara, Jan, Maria, Edward) oraz pięciu prawnuczek (Eliza, Helena, Tosia, Dorota, Nina).
Robiła najlepszą na świecie wiśniówkę. Uwielbiała spacerować z psem (przez całe życie miała psa) i wygrzewać się na słońcu.
Wspomnienia wnuczki